USA
W Los Angeles i Chicago w 1993r.
Z Hawajów do Los Angeles przyleciałem samolotem Air Continental. Wybrałem bagaż i wyszedłem na zewnątrz terminalu!
I tu nikt na mnie nie czekał, jak w Melbourne, Auckland, Honolulu! Już zdążyłem się do tego przyzwyczaić!
Co dalej począć? W Australii i w Nowej Zelandii przy automatach telefonicznych były książki adresowe, ale nie tu. Nieczynny był też punkt pomocy turystycznej (Travelers Aid)! Jak przetrwać do rana? Hotele są tu zbyt drogie, Youth Hostel było już zamknięte, więc pozostała hala terminalu! Znalazłem przy ścianie kilka plastykowych krzeseł i tam się „ulokowałem”. Ale ok. 23.3o holl lotniska zupełnie opustoszał i zrobiło się niezbyt miło Przetrwać do godziny 7oo to było moje największe marzenie! Na szczęście nikt mnie nie wyprosił, a ok. 6oo było już gwarno! Udało mi się znaleźć książkę telefoniczną, zarezerwować telefonicznie łóżko w Youth Hostel i darmowym autobusem „C” dojechałem do pętli tramwajowej. Stąd tramwajem nr 3 do Hostelu. Tu przydzielono mi pokój 8-mio osobowy. Gdy wszedłem do wnętrza zaskoczył mnie straszliwy odór i śpiący w stroju „Adama” mężczyźni. Otworzyłem okno i położyłem się spać!
Około 10.3o zbudziłem się i zbiegłem do recepcji gdzie w książce telefonicznej znalazłem adres restauracji „Warszawa” i biura podróży „Polonia”. Może mi ktoś tam pomoże lub chociaż coś poradzi.
Niestety restauracja była remontowana, a w biurze podróży choć siedziały wewnątrz dwie panie drzwi były zamknięte. Początkowo sądziłem, że jest to przerwa śniadaniowa i odszedłem. Wróciłem po godzinie i znowu było podobnie. Gdy zacząłem pukać jedna z pań się podniosła i …później usiadła! Nie mogłem tego zrozumieć; biuro podróży i zamknięte? Znowu odszedłem, ale gdy za trzecim razem znalazłem się w pobliżu wchodził jakiś starszy pan, a ja za nim.
Później panie tłumaczyły się, że ze swoją brodą wyglądałem dość podejrzanie, a kilka dni wcześniej wtargnął do biura jakiś Meksykanin i zaczął się awanturować. Trochę ostrożności nie zaszkodzi, dodała!
Gdy zacząłem opowiadać o swych przygodach między Turcją, a Hawajami niespodziewanie zainteresował się mną jakiś młody człowiek. Przedstawił się: Jacek Raźniak z Krakowa- mam jutro cały dzień wolny i mogę Ci pomóc. Dziś też!
Chwilę później siedziałem już w jego Fiordzie i udaliśmy się w stronę San Francisco odwiedzając na trasie kilka campingów. Niestety wszystkie w cenie 9- 20 USD za noc, a więc tyle co hotel! Przed powrotem do Hostelu zatrzymaliśmy się w restauracji chińskiej na kolacji. Jak to jest w ich zwyczaju w pierożku, który dają na deser można znaleźć papierek z jakąś sentencją. W moim znalazłem bardzo optymistyczna prognozę:
„alldecisions you make today will be most fortunate”
co znaczy : “Wszystkie decyzje jakie podejmiesz dzisiaj będą najbardziej szczęśliwe”!
Następny dzień był chyba jednym z najszczęśliwszych , a może najszczęśliwszym od początku wyprawy. Najpierw z Jackiem przyjechaliśmy do Kościoła Polskiego pw. Matki Boskiej Jasnogórskiej. Tu na nasze powitanie wyszedł ks. wikary – Chrystusowiec, który po oglądnięciu dokumentów po wysłuchaniu moich kilku słów o celu wyprawy i jej patronach powiedział : „Księdza proboszcza nie ma w tej chwili, ale ja pana przyjmuję w jego imieniu!
Od tego momentu już nie musiałem się martwić gdzie spędzę najbliższe noce!
Po zostawieniu bagażu udaliśmy się na dworzec autobusowy gdzie za 99 USD kupiłem bilet na „Grehound” do Nowego Jorku! W tym czasowym bilecie przewidziałem przerwę w Las Vegas, Flagstaff / w pobliżu Grand Canionu ), St. Louis i w Chicago!
Jacek do końca trzymał w tajemnicy jeszcze jedną niespodziankę: wizytę w Konsulacie Generalnym RP gdzie przyjął mnie v-ce konsul Roman Czarny. Jakie było nasze obopólne, miłe zaskoczenie gdy okazało się, że Romek przed swym wyjazdem do USA mieszkał w Bieżanowie- dosłownie sto-kilkadziesiąt metrów od mojego bloku! Jak tu nie pomóc Rodakowi powiedział i to takiemu szczególnemu. O moim przyjeździe powiadomił wielu przyjaciół, znajomych, kolegów, dziennikarzy, misjonarzy i ciekawych Polaków mieszkających w Mieście Aniołów!
Już w trakcie mojego pobytu w Konsulacie było kilka telefonów i faksów w sprawie ew. spotkania i wywiadów, a wieczorem gdy wróciłem do kościoła czekały na mnie trzy ciekawe propozycje!
- red. Rajmunda Maksa z „Wiadomości Piastowskich”
- red. Zbigniewa Kowalskiego z radia KYTM 1460 AM
- red. Jacka Pałamarza z” Nowego Dziennika” ( kiedyś” Gazety Krakowskiej” )
Niespodziankę przygotował mi również i Jacek Raźniak, który następnego dnia od rana był moim przewodnikiem po Los Angeles. Odwiedziliśmy Hollywood , z Teatrem Chińskim i Aleją Gwiazd ( jest tam m. in. gwiazda H. Modrzejewskiej i I. Paderewskiego ), a później Disneyland! Jeszcze tego samego wieczoru poznałem ks. dr. Bogumiła Gackę , prorektora Seminarium Duchownego Marianów w Lublinie, prorektora Seminarium Duchownego Marianów w Lublinie, z którym kilkakrotnie odwiedziłem miejscowy Uniwersytet.
Trudno nawet wymienić poznanych w ciągu kilku dni ciekawych ludzi, interesujące zaproszenia i wizyty. Wspomnę więc o:
- wycieczce do Universal Studios- Amerykańskiej Fabryki Snów!
- spotkaniu z Polakami mieszkającymi w Los Angeles w sali parafialnej, na którym był p. Andrzej Stelmachowski..
- udziale w przyjęciu wydanym przez Prezesa Kongresu Polonii w Kalifornii p. Dutkowskiego
- programie w radio polonijnym
- wizycie u Jacka Pałamarza, dziennikarza Gazety Krakowskiej z czasów „Solidarności”
Szczególnie sympatycznie wspominam przyjęcie u Joli Czaderskiej Hayek. Najpierw było powitanie w ogrodzie pałacowym, seria zdjęć pamiątkowych, kolacja w jednej z pobliskich restauracji, a po powrocie do pałacu wymiana upominków i wpis do księgi pamiątkowej.
Ta urocza Tarnowianka, która kiedyś pracowała w bibliotece na os. „Na Kozłówce” wyszła za mąż za milionera amerykańskiego Eda Hayek, który w prezencie ślubnym dał jej pałac należący kiedyś do Rudolfa Valentino. Ze względu na piękne położenie na Wzgórzach Hollywood nazwała go „Belvedere”. Tu odbywają się najsłynniejsze dziś w Los Angeles przyjęcia, w których uczestniczą znane gwiazdy amerykańskiego kina!
Jola przyjmuje tu aktorów, pisarzy, poetów, polityków i innych niepospolitych ludzi. Bywali tu m. in. Liz Taylor, Antony Quinn, Ronald Regan, Arnold Schwarzenegger i Lech Wałęsa.
Lato z radiem 1993r.
Po pięciu dniach podróży słynnym Grehoundem 8 lipca 1993r. ok. 22.3o przybyłem do Chicago, gdzie czekała mnie niemniej miła niespodzianka .
Bagaż wyładowano do przechowalni GREHOUNDU, ale nie kwapiłem się by go odebrać. Najpierw poszedłem na pocztę i z książki telefonicznej spisałem trochę adresów polskich instytucji. Resztę nocy spędziłem na niezbyt wygodnym siedzeniu w obszernej hali.
Od ok. 8.3o rozpocząłem serię telefonów do konsulatu RP korzystając z uszkodzonych automatów. Po ok. dwóch godzinach bezskutecznych wysiłków gdy już byłem zdecydowany jechać do Nowego Jorku odebrał słuchawkę v-ce konsul Jacek Kamiński. Powiedział mi, że list polecający ( fax od konsula Romana Czarnego) z Los Angeles dotarł zbyt późno i nic nie zostało przygotowane. Wybrałem więc bagaż z przechowalni, za 1.50 USD włożyłem do skrytki i pieszo udałem się do nad J. Michigan. Nie było to łatwe bo w tym mieście nie chodzi się lecz jeździ samochodem, a trzeba było przejść ok. 10 km.
W Konsulacie powitała mnie młoda, śliczna pani, a chwilę później i p. Jacek, który stwierdził, że wszystko jest na dobrej drodze by mi załatwić gościnę. To prawda, że nie może mnie przyjąć ks. Gowin, który ma gości z Kanady, ale uczyni to właściciel największego radia polonijnego w Chicago ( i na świecie! ) Jarek Chołodecki i od razu będzie wywiad!
Po tygodniu spędzonym w autobusach i w dworcach autobusowych byłem bardzo zmęczony , ale od razu usiadłem przed mikrofonem radia „750 AM” .
Na początku był „dwugłos” o „pasji podróżniczej” z Andrzejem Piotrowskim, który jachtem „Solidarity” pływa po morzach świata. Później program indywidualny i rozmowy ze słuchaczami , a po dwóch godzinach zostałem zaproszony do „Studia młodych” gdzie tematem audycji były: „Długie włosy i brody w różnych kulturach świata”! Program ten emitowano do większych miast wschodniego wybrzeża; w tym do Nowego Jorku i Detroit.
Jeszcze tego wieczoru w „Domu Podhalan” przyjmował mnie prezes Związku Podhalan Henryk Janik. Tam p. Elżbieta zaprosiła mnie do swojego radia , a p. Maria poczęstowała góralską kwaśnicą!
Po tym maratonie radiowym wydawało się, że będę spał ze dwie doby, a tymczasem zbudziłem się ok. 10oo i od razu Krystyna, żona Jarka zaproponowała wyjazd do swych przyjaciół Sukienników. Wojtek Sukiennik , kolega Jasia Franczyka działacza Solidarności z Nowej Huty przybył do USA 10 lat temu. Tu założył biuro podróży „ARCHER TOURS” i kupił dom od Chołodeckich. Odwiedziliśmy też Zbyszka Lityńskiego z pod Tarnowa, majora „US Army”. Obok jego okazałego domu był basen, więc wszyscy się wykąpali.
Czas płynął b. mile: rozmowy, kolacja, spacer i wreszcie Zbyszek i teść Wojtka zabrali mnie na nocne zwiedzanie Chicago z wjazdem na 103 piętro najwyższego budynku świata SEARS TOWER Wrażenie niesamowite!
W owym czasie w Ameryce była moda na budowę tarasów widokowych obok domów i Jarek postanowił wykorzystać moją obecność by wzorem Sukienników, Lityńskich i innych sąsiadów wybudować coś podobnego. Rano więc zwoziliśmy deski i drewniane pale, zbijali je, a po południu Jarek zabierał mnie do studia. Tu codziennie ktoś czekał na mnie, zainteresowany podróżami. Po spotkaniu z redaktorem naczelnym „Nowego Życia” Andrzejem Fidziukiewiczem, Jarek i Majka przeprowadzili ze mną wywiad na temat „Co daje podróżowanie”? To co było później przeszło moje najśmielsze oczekiwania; musiałem ze dwie godziny odpowiadać na liczne telefony. Jarek był zaszokowany tym zainteresowaniem!
Uznał, że mój debiut w jego radio wypadł rewelacyjnie. Od tej pory już codziennie od godziny 17oo miałem swoje 60 minut! Zaczęło się od Turcji, później była Hiszpania, Grecja, Francja, Egipt, Australia, Nowa Zelandia i cały cykl audycji o Bliskim Wschodzie, Korei Płn, Wietnamie i Indiach. Moje wędrówki po świecie szczególnie przypadły do gustu paniom opiekującym się starszymi ludźmi i sprzątającym. Słuchali je również i wracający o tej porze do domu mężczyźni!
Po każdej audycji było dużo b. miłych telefonów; czasem z różnymi propozycjami: a może powiedział by pan coś o Gdańsku, Warszawie, o Krakowie. Nigdy tam nie byłam?
Dobry pomysł, uznałem! Trzeba spełnić to życzenie. Gdy wchodziłem do studia przed zapowiedzianą pierwszą audycją o Krakowie powitano mnie hejnałem z wieży mariackiej! Te przejażdżki dorożką ulicami Mojego Miasta, „zaglądanie” na piękne dziedzińce, odpoczynki w pełnych uroku kawiarniach, spacery po Plantach i wreszcie niezapomniane chwile spędzone w Katedrze Wawelskiej tzw. „rekolekcje” były (jak mnie zapewniano) najbardziej upragnionym programem. Były prawdziwym „powiewem z Polski”
W„Wietrznym mieście” spędziłem chyba najmilsze i najciekawsze wakacje w życiu; każdego niemal dnia byłem zapraszany do innych redakcji, na spotkania z ciekawymi ludźmi mieszkającymi w USA i artystami polskimi występującymi w „Zamku Warszawskim” ( zmniejszona kopia ). Wspominam też 35 minutowy wywiad dla telewizji polonijnej „POLVISION” w jedną z niedziel w czasie największej oglądalności o 19.3o. Gdy następnego dnia wyszedłem na ulice polskiego Jackowa, niemal wszyscy mi się kłaniali, zapraszali na kawę, herbatę czy piwo, zapewniali, że mogę się u nich zatrzymać!
WYPRAWY Z ARCHER TOURS
Te audycje sprawiły, że Wojtek Sukiennik zaproponował mi poprowadzenie wycieczek do Waszyngtonu, Atlantic City, na Florydę i w Góry Skaliste z wizytą w Denver w czasie Światowych Dni Młodzieży ( sierpień 1993r. ). Dlaczego Wojtek znalazł się w USA, jakie miał zasługi dla „Solidarności”, czy był szykanowany? Nie mam żadnej wiedzy na ten temat.
Ponoć Wojtek, gdy przybył do Chicago nie bardzo wiedział co robić? Ktoś poradził mu bu zająć się turystyką, a ponieważ zaprzyjaźnił się z Jarkiem Chołodeckim – miał dostęp do mediów. To wszędzie bardzo się liczy. Na turystyce zupełnie się nie znał, nie miał do tego żadnych predyspozycji, a przed moim przybyciem do Chicago nawet nie był na żadnej wycieczce po Ameryce. Najbardziej interesowała go wówczas loteria wizowa ( sponsorował kilka osób, które wylosowały „zieloną kartę”)! Wycieczki turystyczne w owym czasie były czymś marginalnym. Wojtek dysponował minibusem i organizował niedalekie wyjazdy dla miejscowej Polonii, które pilotował jego kierowca. W lecie 1993r. zaplanował trzy wyjazdy, które w Radio „750 AM” Jarka Chołodeckiego bardzo rozreklamowałem informując, że ja będę je prowadził! Chętnych na wyjazd nie brakowało.
Najpierw był Waszyngton i Atlantic City.(24-26VII. 1993r.) By zaoszczędzic na noclegach wyjechaliśmy ok. godz. 18oo. Czyżby i tu „Za oceanem” była polska tradycja nocnej jazdy? Aby efektywnie zwiedzać trzeba być sytym i wypoczętym. Niestety nie ja ustalałem program. Założony w 1790 r. na cześć pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych Waszyngton jest siedzibą rządu Stanów Zjednoczonych. Przez mieszkańców nazywany jest zazwyczaj DC albo The District, gdyż obecnie całkowicie wypełnia Dystrykt Kolumbii. Zamieszkały w ok. 75% przez Afroamerykanów ( tak się tu nazywa Murzynów) jest miastem niskiej zabudowy. Tu nie ma drapaczy chmur.
Od najwcześniejszych godzin porannych tysiące turystów zwiedzają najważniejsze budynki rządowe USA. Podążaliśmy ich tropem! Na początku był Kapitol- 165 akrów powierzchni, 540 pokoi. Centralnym Punkten Waszyngtonu jest Sala Reprezentantów. W pobliżu Sala Senatu . Tu przemawiał kiedyś L. Wałęsa, tu uchwalane są ustawy, które później wędrują do Kongresu i prezydenta. Następnie zwiedzaliśmy, Cmentarz Arlington ( gdzie spoczywał Ignacy Paderewski ), monumentalne Mauzoleum Lincolna, Pomnik ofiar wojny w Wietnamie, Biały Dom, pomnik T. Kościuszki, Katedrę. Później była przerwa na obiad i wyjazd na Wschód do Atlantic City, które jest stolicą hazardu na wschodzie Stanów Zjednoczonych. Odwiedziliśmy kilka kasyn gry, które jednak w porównaniu z Las Vegas nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia.
Floryda (31VII- 8VIII ) Ledwo wróciliśmy z Waszyngtonu, a już trzeba było pakować się na kolejna wyprawę. Tym razem trochę dłuższą i ciekawszą, do „Stanu Słońca”, na Florydę. Zgodnie z „tradycją” wyruszyliśmy późnym popołudniem. W godzinach rannych dotarliśmy do Savannah. Tu odnalazłem plac gdzie został śmiertelnie ranny bohater Polski i Stanów Zjednoczonych Kazimierz Pułaski. Pobraliśmy ziemię na Kopiec J. Piłsudskiego, a później odwiedzili skromne muzeum. I tu spotkała mnie niezbyt miła niespodzianka; nikt z uczestników nie potrafił powiedzieć o tym niezwykłym człowieku choćby kilku zdań, a niektórzy uczestnicy wogóle nie wyszli z minibusu na ceremonię pobrania ziemi. Z konieczności więc ten krótki rys biograficzny:
Kazimierz Pułaski był drugim synem Józefa jednego z inicjatorów i pierwszego marszałka związku polskiej szlachty zawiązanej w Barze w celu obrony swobód obywalelskich, niepodległości kraju i wiary katolickiej.
Został jednym z pułkowników i dowódcą horągwii. Wsławił się obroną Częstochowy, a później nieudanym porwaniem króla, za co został skazany na śmierć. Nie mogąc dalej walczyć na ziemi ojczystej udał się do Saksoni, później do Paryża, Turcji i wreszcie 23 lipca 1777 r. do USA, gdzie miał ogromne zasługi w wojnie z Anglikami o niepodległość Stanów Zjednoczonych. 9 października 1779r w szturmie na Savannah został śmiertelnie ranny. Ciało przeniesiono na statek „Wasp” by drogą morską przewieść do Charleston. Po dwóch dniach zmarł, a jego ciało oddano morzu! Symboliczny pogrzeb odbył się 21 października. Wkrótce jego popiersie znalazło się w waszygtońskim panteonie narodowym, a pierwszy jego pomnik stanął w Savannah. Dziś Kazimierza Pułaskiego czci się w całych Stanach Zjednoczonych jak największego bohatera. W wielu miastach amerykańskich, szkoły, mosty i główne ulice noszą jego imię, a jednym z najważniejszych świąt państwowych USA jest „Pulaski Day”!
Pierwszy dzień na Florydzie spędziliśmy w najstarszym mieście USA – St Augustine. Sporo tu interesujących kamienic, pałacyków, pomników, katedra i imponujący zamek – Castel St. Marco. W jego sąsiedztwie „Youth source”( Źródło młodości), przyczółek gdzie wylądował pierwszy Europejczyk, a pół kilometra dalej olbrzymi krzyż skierowany w stronę Atlantyku.
Kolejne odwiedzone miasto to Orlando. Dotarliśmy tam drogą wśród lasów mieszanych. Co prawda przejazd i noclegi miałem „gratis”, ale posiłki musiałem sam sobie fundować, podobnie było ze wstępami do muzeów. Gdy wszyscy jedli kolację w hotelu w Orlando ja popijałem wodę mineralną. Gdy wszyscy oglądali Walt Disney World w Tampie (35USD, oglądałem prawdziwy Disneyland w Los Angeles za 20 USD) ja udałem się do Polinesian Center. Ale były obiekty godne uwagi i trzeba było nieco uszczuplić swe skromne zasoby finansowe. I tak np. odwiedziłem EPCOP – ekspozycję przedstawiającą dorobek kulturalny różnych narodów!
Wyjechaliśmy z Orlando, co pewien czas jakieś reklamy kusiły przejeżdżających by się zatrzymać i „zostawić” parę dolarów. Floryda najbardziej na południe wysunięty stan USA jest w znacznej mierze zamieszkały przez emerytów i rencistów. Tu nie ma przemysłu, wielkiego biznesu, tu przyjeżdża się odpoczywać, zwiedzać, a atrakcji turystycznych nie zabrakło i dla nas!
Najpierw zatrzymaliśmy się na farmie aligatorów. O godz. 10.30 przy dwiękach dzwonków pojawiła się śliczna dziewczyna, która zrobiła nam wykład o tych gadach, a później weszła na brzeg gdzie wygrzewały się na słońcu te dzikie bestie i zaczęła drapać laską ich ogromne łby! Chwilę później ta sama dziewczyna zrobiła nam wykład o lampartach , wężach o życiu Indian Seminolów! To było już mniej interesyjące! Kolejny punkt programu to Ośrodek Lotów Kosmicznych Cape Canaveral. W Rocket Garden oglądaliśmy makiety rakiet , silników i pojazdów kosmicznych; w tym Apollo 11, który 20 lipca 1969r. wylądował na Księżycu. Później różne wystawy, uczestniczyliśmy także w spektaklu przedstawiającym zastosowanie badań kosmicznych w życiu ludzi i na koniec „Blue trip”- objazd Ośrodka, połączony z oglądaniem wyrzutni.
Następny dzień również obfitował w różne atrakcje turystyczne; Zatopione Ogrody „Sunten Garden”( ciekawa roślinność na dnie osuszonego jeziora ) , hodowla i tresura papug, krótki odpoczynek na plaży w Clearwater, przejazd przez St. Petersburg („lido” po obu stronach płytkiej „laguny”, interesujący most) i dwugodzinna kąpiel w Zatoce Meksykańskiej!
Opuszczając Florydę mimo wszystko miałem uczucie pewnego niedosytu. Co prawda nie oglądałem Everyglades, Key West i całego południa półwyspu, więc postanowiłem udać się tam jeszcze raz. Znalazłem się tam ponownie w Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok 1994 w towarzystwie znanego krakowskiego podróżnika, od 30 lat mieszkającego w USA - Marka Michela!
Spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II w Denver (11.08- 16.08.1993r. )
Tym razem wyruszyliśmy o 10oo rano. Wieczorem nad brzegiem Missisipi w St. Louis oglądaliśmy słynny łuk; Gateway Arch- bramę na Dziki Zachód, o wschodzie słońca dotarliśmy do Amarillo, a w południe byliśmy już w Górach Skalistych! Po raz pierwszy na wycieczkę wybrał się sam szef biura Wojtek Sukiennik. Nie tylko uroda Gór Skalistych, ale i Światowe Dni Młodzieży w Denver były silną motywacją by wreszcie zacząć poznawać Amerykę!
Zaczęliśmy od Santa Fe! W mieście św. Franciszka nie ma wieżowców, ale jest co zwiedzać: Kaplica Loretańska, Katedra z kaplicą Konkwistadorów, Pałac Gubernatorów, interesujące budynki z drzewa i gliny oraz najstarszy kościół w tym mieście; św. Michała, wzniesiony na miejscu dawnej świątyni indiańskiej.
Później odwiedziliśmy niewielkie miasteczko Cortez. Gdy po spokojnej nocy w hotelu wyszedłem na spacer i zakupy do pobliskiego „Marketu” w pewnej chwili usłyszałem rozmowę dwojga Polakó; kobiety i mężczyzny w średnim wieku. Podszedłem zaintrygowany, nawet tu są Polacy? Gdy po dłuższej konwersacji zapytano mnie jaki jest cel mojego pobytu w G. Skalistych i co dalej planuję. Odpowiedziałem: ”po powrocie do Chicago, muszę się udać do Konsulatu RP by uzyskać jakieś pismo, które ułatwiłoby uzyskanie wizy do Kanady, gdzie planuję odwiedzić swych kuzynów. Po chwili pan sięgnął do kieszeni i wyciągnął wizytówkę : Roman Długi Konsul RP, po czym dodał będę czekał w poniedziałek!
Po śniadaniu udaliśmy się autobusem do Durango, a później kolejką do Silwertonu znanego miasta cowboyskiego. Było tu kiedyś 40 domów publicznych i 118 dziewczyn „do miłości”. W centrum był teatr, ciekawe domki, wąskie uliczki, a nad miastem rzeźba Chrystusa z rozłożonymi rękami, jakby obejmował rękoma mieszkańców. Powyżej piękne kolorowe góry. Chyba dlatego nazwano tą ziemię COLORADO?
Czy tylko góry są tu piękne? Ktoś tu mieszkał, coś tworzył, budował, nim przybyli Europejczycy ! 18 XII 1888r. dwóch cowbojów R. Wathevilli i jego szwagier Ch. Mason przejeżdżając obok urwiska zobaczyli ogromne pueblo indiańskie z VI w. ne.– Clife Palace. To co zobaczyli tak oczarowało białych, że w 1906 r. Kongres USA utworzył tu Park Narodowy „Mesa Verde”. Nas również urzekła ta stara indiańska osada. W trakcie przejazdu do Grand Junction na znacznym odcinku towarzyszył nam potężny canion, a dalej dolina rzeki San i Dolores.
Zachwycając się urodą Gór Skalistych myślami przenosiłem się do Denver, ale na trasie nie czuło się charakterycznej dla Polski atmosfery wielkiego święta z okazji pobytu na ziemi amerykańskiej Następcy Św. Piotra. Dopiero po przybyciu do hotelu przeżyliśmy niezwykle miłe chwile; oto lokalna telewizja transmitowała powitanie Ojca Świętego Jana Pawła II w stolicy Colorado. Szczególnie wzruszające było powitanie przez gospodarzy ostatnich Światowych Dni Młodzieży – Częstochowa 1991 r.- Polaków!
Ale do Denver było jeszcze daleko, zresztą jakby czegoś nam jeszcze brakowało. Przecież byliśmy w krainie canionów, a nie oglądaliśmy żadnego z nich...
Black Canion. Głęboki na ok. 1000 m. podobnie jak Grand Canion jest czytelną kroniką dziejów ziem;, przynajmniej ostatniego miliarda lat. Przemieszczaliśmy się z punktu widokowego na punkt by podziwieć głęboki Czarny Canion: Gunissen point, Chasm View, Sunset View, High Point . Wojtek i inni byli wyraźnie zachwyceni.
Wieczorem przejeżdzaliśmy przez pustynię skalistą. Dla niektórych uczestników był to pierwszy kontakt z tym „księżycowym krajobrazem”! W pewnym momencie Wojtek westchnął „Jak tu pięknie?”.
Dzień zakończono konkursem „czterowiersza” na temat poszczególnych uczestników wyprawy. Zaczęto od przewodnika...
15 sierpnia – rocznica Cudu nad Wisłą. Na ten dzień zaplanowano spotkanie z Janem Pawłem II na Błoniach Denver. Z hotelu podjechaliśmy do przystanku J10, kupiliśmy bilet w obie strony za 5 USD na specjalny autobus, który zawiózł nas na błonia. Ani w mieście, ani na trasie przejazdu nie było żadnych transparentów, obrazów, dekoracji. Nigdzie poza prasą, radiem i telewizją nie było śladu wielkiego wydarzenia!
Po wyjściu z autobusu podeszliśmy na odległość ok. 1 km. od ołtarza. Z tej odległości widać było, że sektory tworzą układ amfiteatralny. Podprowadziłem całą grupę do sektora 12-2, gdzie wręczono nam bilety. Było jednak dość daleko od ołtarza, więc wydałem polecenie by wszyscy szli za mną w tamtym kierunku. Minęliśmy 8 sektorów i doszliśmy aż do 4/4 sektora. Szliśmy tak zdecydowani i pewni, że nikt nas nie zatrzymał... Wszyscy orzekli, że już wystarczy i zgodziłem się by tam czekali na mnie. Sam zaś „grając” rolę polskiego kapłana dotarłem aż do sektoru 1 , pod sam ołtarz!
A jak było na Spotkaniu? Miałem jeszcze w pamięci Światowe Dni Młodzieży w Częstochowie. Żadnych porównań nie da się tu dokonać. Polska jest inna, wspanialsza, bogatsza „ duchowo”! Poza młodzieżą polską, hiszpańska, włoską i francuską wszyscy inni byli ospali, zmęczeni, bierni. Może więc z mieszanymi uczuciami naszym venem wracaliśmy do Chicago. Przez 4 godziny jechaliśmy w strugach ulewnego deszczu. Chwilami trzeba było przystanąć na poboczu. Ok. 11oo dojechaliśmy do Chicago i od razu odwiedziliśmy studio „750 AM”. Pod nieobecność Jarka prawie cały popołudniowy program poświęcony był Spotkaniu z Ojcem Świętym!
Władysław Grodecki
Migawki z USA:
...