Piękno i groza pustyni
Piękno i groza pustyni
Każdemu człowiekowi potrzeba trochę pustyni
(przysłowie arabskie)
W latach 1973 - 1974 pracowałem w jednej z filii Przedsiębiorstwa Geodezyjnego przy ul. Szewskiej 9 (obok pod „7” w 1981 r. zamordowano Stanisława Pyjasa, była tam wówczas cukiernia „Kropka” gdzie chodziliśmy na pączki!).
Pewnego wiosennego poranka przybył do pracy szef z niecodzienna wiadomością:
”Polska wygrała konkurs na wykonanie pomiarów podstawowych na obszarze całego Iraku!” Trudno byłoby zliczyć wszystkie trudności, które musiałem pokonać, nim 8. lutego 1975 r. wsiadłem do samolotu PLL „LOT” udającego się do Bagdadu…
Działałem jednak z taką determinacją, że do realizacji swego marzenia nie zawahałem się zmienić Przedsiębiorstwo. Do tej pionierskiej pracy, jaką było wykonanie sieci triangulacyjnej na terenie całego kraju i to w warunkach tak odmiennych, nikt nie był przygotowany. Miała to być prawdziwa „szkoła życia”, na którą czekałem z niepokojem i nadzieją! Po przylocie do Bagdadu nad ranem natychmiast wywieziono nas do pracy na pustyni, a następnego dnia do Karbali, gdzie mieściła się baza naszej firmy.
Tam spędziłem 2 miesiące. W tym okresie trzeba było „uczyć” się nie tylko pustyni, ale także organizacji pracy i to wyjątkowo trudnych nieznanych nikomu warunkach. Dalekie wyjazdy w obcy, groźny dla człowieka teren, ciężka praca umysłowa i fizyczna, często siedem dni w tygodniu, stały się „normą”. Patrzący na to Irakijczycy „przecierali oczy” ze zdumienia i zadawali pytanie: "czy tak pracuje się w socjalizmie, czy wy przyjechaliście tu za karę” ?
To był prawdziwy horror. By przeżyć trzeba było poznać pustynię i z nią się „zaprzyjaźnić”, zaprzyjaźnić się też z ludźmi pustyni. W dzienniku podróży napisałem wówczas: „Iść wśród burz i zrzucających z nóg wichrów, wspinać się do góry i schodzić w dół, walczyć ze strachem, zmęczeniem, głodem, pragnieniem, dzikimi zwierzętami i przestrzenią. Żywić się pyłem, powietrzem i słońcem, sypiać ze swym wychudłym stadem, w zapierającym dech upale oraz obezwładniającym zimnie. Czuć się niewolnikiem potężnych sił przyrody, ale także panem niezmierzonych przestrzeni”
Człowiek cywilizowany z lekceważeniem patrzy na mieszkańców pustyni. Są oni często brudni, obdarci, żądni rabunku, pozbawieni dobrych manier, nie potrafią czytać ani pisać, a jednak… Po bliższym poznaniu wyczuwa się w tych na pozór prymitywnych ludziach jakąś wielkość oraz niepospolite cechy: odwagę, gościnność, brak szacunku dla przemijających wartości tego świata. Lekceważą nawet śmierć. To królestwo słońca, piasku i kamieni tak ich ukształtowało. Pustynia: posuwam się do przodu; ale ciągle bezskutecznie oczekuję aż skończy się ten zaczarowany krąg, w którym się znajduję. Zewsząd czuć grozę, coś złowieszczego kryje się w tym terenie. Mimo, że zmieniają się cienie i natężenie światła, stale jestem w środku jakiegoś gigantycznego pola, którego horyzont zdaje się nieustannie uciekać. Piasek i drobne kamyki, jakby zostały rozsypane aż do granic świata. Rzadka kolczasta roślinność nie zmienia tego okropnego odczucia, a brak innych form życia przytłacza jak koszmar. Obawa by nie wyczerpały się zapasy wody, paraliżuje zmysły, a zerwany kontakt ze światem ludzi, sprawia, że wstrząs jaki się tu doznaje jest silniejszy niż w jakimkolwiek innym krajobrazie!
Na początku wszyscy zatrudnieni na kontrakcie geodeci pracowali w okolicach Karbali. Teren tu jest równinny i piaszczysty, a w okresie wiosny, gdy opady deszczu są częste i bardzo obfite, pokrywa się żółto-zieloną roślinnością pustynną, w tym tzw. wielbłądzimi cierniami. Brak doświadczenia i odmienne niż w Polsce warunki sprawiały, że nigdy zespół nie wykonał minimalnego planu pomiaru. W związku z tym w marcu 1975 roku dyrekcja podjęła decyzję, że poza jednym zespołem, który miał za zadanie dokończenie rozpoczętych prac, wszyscy pozostali wyjadą do odległego około 250 km Nukhaib, w samym sercu pustyni. Szefem tego zespołu został Feliks Klin z Krakowa, a on wybrał mnie do pomocy. Niechętnie wspominam to „wyróżnienie”. Felek zwykł mówić: „Ja mam duże doświadczenie, wiele lat pracowałem w triangulacji, ja jestem silny, zdrowy, ja niczego się nie boję”. Dla mnie jego słowa brzmiały jak groźne memento, jak wyrok. Nim wyjechałem do Iraku, wiele czytałem o niezwykłych dziejach tego kraju, przestudiowałem również dokładnie „Zarys higieny tropikalnej” i byłem świadom, że w tym bardzo nieprzychylnym dla człowieka krajobrazie „nie ma mocnych”. Z reguły bardzo trudnych warunków pustynnych nie wytrzymują osoby po 35 roku życia. Na domiar złego Felek był zakwaterowany w centrum miasta i zaopatrzenie dla niego robił intendent grupy geodezyjnej. Stamtąd przyjeżdżał po mnie służbową Toyotą i w towarzystwie jednego pomiarowego udawaliśmy się na pustynię. Ja mieszkałem w willi na peryferiach miasta, gdzie nie było żadnego sklepu i nie miałem możliwości kupić choćby hubusa czy samuna (odpowiednik naszego chleba) i bardzo często do pracy zabierałem tylko karnister wody. Rzadko kiedy udawało się go przekonać, by podjechał pod piekarnię. A z pracy wracaliśmy najczęściej po zachodzie słońca. Wykopanie w trudnych warunkach pustyni kamienistej kilku dołków do głębokości około 1,5 m i przejazd do 200 km dziennie w temperaturze około 45 – 48oC było ponad nasze siły. To była doprawdy katorżnicza praca. Wracając, bezgranicznie wyczerpany mogłem tylko cieszyć swój wzrok blaskiem pięknie podświetlonych meczetów Huseina i Hassana, w Karbali odległych około 70 – 80 km.
Z utęsknieniem zawsze czekałem na piątek , dzień świąteczny muzułmanów, kiedy mogłem nieco odpocząć i poczynić zakupy żywności. Ale to nie wystarczyło. Trudno było to znieść i jeśli dyrekcja w Bagdadzie dzieliła wszystkich na tych, co „chcieli coś zrobić” i tych co „chcieli przetrwać”, to na pewno na tym etapie zaliczałem się do tych drugich. Organizacja pracy w wydaniu Felka i jego kolegów była sprzeczna z elementarnymi zasadami BHP. Sam Felek „twardy, niezłomny, niezniszczalny, zdrowy, silny”, kiedyś przekonał się, że nie jest takim „kozakiem”. Gdy zginął na pustyni (wszystkim się to zdarzało), to szukaliśmy go przez tydzień. Pomyliły mu się nawet strony świata. Arabowie, Beduini zatrudnieni do pomocy przez naszą firmę na tę pracę, na jej organizację patrzyli z niedowierzaniem. I jak już wcześniej wspomniałem zadawali nam pytania: „Czy tak się pracuje w socjaliźmie, czy przyjechaliście tu za karę”?
Nic więc dziwnego, że najzwyczajniej w świecie obawiałem się o to co przyniesie najbliższa przyszłość, tym bardziej, że z Nukhaib gdzie od kilku tygodni pracowali pozostali koledzy docierały porażające wiadomości o warunkach i organizacji pracy. Chwilami nawet tam w Karbali czułem się osobą uprzywilejowaną!
Pustynna epopeja
17 kwietnia 1975 roku, we czwartek rano powiedziano mi, że popołudniu wyjeżdżamy do Nukhaib, przez dwie godziny nie potrafiłem „wydobyć” z siebie słowa. Gdy dowiedziałem się, że przygotowywana jest skarga do Ambasady PRL i Ministerstwa Zdrowia za nieprzestrzeganie zasad higieny i fatalne warunki pracy, ogarnął mnie zwyczajny strach. Czułem się jakbym jechał na „stracenie”. Wyjechaliśmy z Karbali około godziny 17-tej. To bardzo późna pora jak na tak długi przejazd. Na domiar złego wraz z zapadającym szybko zmierzchem przez brak przedniej szyby w samochodzie do środka wpadało coraz więcej robaków.
Ciepły i wilgotny dzień zwiastował zmianę pogody. I tak się stało, po serii groźnych wyładowań atmosferycznych lunął tak straszliwy deszcz, że w ciągu zaledwie kilku minut koryto wyschniętej vadi płynącej wzdłuż drogi zaczęło się wypełniać wodą. Niewielki początkowo strumień szybko zamienił się w dużą rzekę, a jej rwący nurt porywał wszystko, co znajdowało się na jej drodze. Sytuacja była bardzo groźna, więc postanowiliśmy przeczekać ulewę, ale znaleźć bezpieczne wzniesienie ze względu na „egipskie ciemności” i wlewające się do środka znaczne ilości wody uniemożliwiały obserwację terenu. Gdy już w przedziale kierowcy było jej prawie po kolana trzeba było stanąć. Ruszyliśmy dalej gdy burza nieco przycichła i nagle zobaczyliśmy na horyzoncie światła Nukhaib. Niestety jak szybko się pojawiły tak szybko również zgasły nadzieje na rychły koniec tej koszmarnej wędrówki. Dochodziła właśnie północ, a o tej porze wyłączano agregat prądotwórczy (czynny między 18-24). Czarna noc wszechwładnie opanowała pustynię. Teraz tylko od intuicji zależało jak długo będziemy się tułać?
Chyba ze trzy razy okrążyliśmy Nukhaib nim wreszcie w odległości ok. 100m. zobaczyliśmy kilka lampek w beduińskim czajhanie (herbaciarni), a chwilę później byliśmy już w naszej bazie, w „szpitalu”. W obszernych wnętrzach pustynnego szpitala, w których chyba nigdy nie było żadnego pacjenta panowała niczym nie zmącona cisza. Nikt z mieszkających tu od kilku tygodni pracowników „Polservice” nie wiedział o tej niespodziance jaką przygotowała dyrekcja. Znowu zaskoczenie, kilka osób bez żadnej zapowiedzi przybyło w środku nocy. Świecenie w oczy, krzyki, gorączkowe poszukiwanie bagażu, miejsca do spania. W końcu jednak jakoś wszyscy znaleźli miejsce między zupełnie zaskoczonymi i niepocieszonymi kolegami. Udało się i mnie znaleźć materac i wcisnąć między łóżka, ale zasnąć było trudno. Czułem straszne swędzenie… Nie wiedziałem co jest tego przyczyną? Gdy zrobiło się jasno zobaczyłem, że na podłodze było aż ciemno od robaków, które dostały się tu w nocy z braku odpowiednich siatek ochronnych w oknach. Czułem przedsmak wielkiej przygody.
Pomiary astronomiczne w okolicy Karbali
Nomadzi na trasie
Studnia i zbiorniki na wodę w okolicy Najafu
Czerpanie wody ze studni na pustyni w okolicy Najafu
W Nukhaib
W Nukhaib mieszkało kiedyś ok. 300 osób „zamkniętych” w lepiankach tworzących regularny czworobok i otoczonych parkanem z gliny lub puszek po ropie.
Były tu trzy sklepy piekarnia i szpital. Ten ostatni to obszerne pomieszczenie parterowe bez wody i urządzeń sanitarnych. Nie było w nim żadnego pacjenta, więc stał się naszą bazą. W dzień osada jest zupełnie wyludniona. Życie zaczyna się tu dopiero po zachodzie słońca.
Na 6 godzin włączony jest agregat prądotwórczy i do miejscowego czajhanu (herbaciarnia) przybywa młodzież męska i dorośli by wypić herbatę i pograć w domino. Kobiety wstępu tu nie mają. O północy po wyłączeniu prądu wioska tonie w straszliwych ciemnościach i tylko ujadanie psów i wycie szakali przypomina, że istnieje tu jakieś życie. Jednak zmrok i noc, gdy przestaje się „lać z nieba” potworny żar jest upragnioną porą wytchnienia i odpoczynku dla ludzi i zwierząt. Trwa on do wschodu słońca,. kiedy dźwięk dzwoneczków oznajmia, że owce już wychodzą w pustynię. Ale o tej porze poza kucharzami, wszyscy geodeci byli już daleko od Nukhaib. Ze względu na wibrację i kiepską widoczność (w dzień 4-5 km.) pomiary można było wykonywać w godz. 17-9 rano. Wyjeżdżaliśmy więc o 4:00 rano do punktów odległych o 130-170 km. i po dokonaniu pomiaru kilku boków wracaliśmy do bazy. Po krótkim odpoczynku i zjedzeniu obiadu znów jechaliśmy na pustynię wykonać kilka pomiarów, by w nocy wrócić do bazy. W ten sposób w samochodzie spędzaliśmy po 15-16 godzin. Na tak bardzo upragniony odpoczynek pozostawało zaledwie 5-6 godzin!
Czy zawsze był to prawdziwy relaks? Kiedy w nocy z 25/26 kwietnia wynosiłem swe łóżko na szpitalny taras wiał lekki wiatr. Udało mi się zasnąć, jednak już po chwili wydawało mi się jakby było trzęsienie ziemi. Zbudziłem się i zrozumiałem, że to burza piaskowa...
Książki i koca, którym byłem przykryty nigdy już nie znalazłem, a łóżko i moja odzież pełna była piasku. Zszedłem na dół, w pomieszczeniach szpitalnych nie było czym oddychać. Przestraszeni koledzy zapalili świeczki i starali się znaleźć wodę by umyć twarz… Choć wkrótce zupełnie się uspokoiło, na sen już nie było czasu, trzeba było ruszać w drogę. Po pewnym czasie mimo ostrzeżeń Beduinów, że „pustynia jest niebezpieczna”
wyjeżdżaliśmy po obiedzie i po wieczornym pomiarze zostawaliśmy na pustyni by wcześnie rano rozpocząć pracę. To prawda, że spędzaliśmy noce na bagażniku samochodu (czasem w namiotach beduińskich) gdzie nie zawsze czuliśmy się bezpiecznie, a ponadto było już o połowę mniej przejazdów. Dziwnym zrządzeniem losu w Nukhaib znaleźli się wyłącznie ci, którzy chcieli przetrwać i to oni po raz pierwszy wykonali planowane miesięczne zadanie. Wiązało się to z zupełnie inną, sensowną organizacją pracy. Wszyscy uczyliśmy się, ale było oczywiste, że powinien być dokonany odpowiedni podział pracy. Przecież inżynierowie z Polski nie przyjechali po to, by dokonywać stabilizacji punktów triangulacyjnych (związanych z ciężką fizyczną pracą). Te czynności mogli przecież wykonywać iraccy robotnicy fizyczni. Naszym zadaniem był wywiad, zabudowa wieżami triangulacyjnymi i pomiar boków. Największą trudność sprawiało odnalezienie odpowiednich punktów odległych nieraz o 150 – 200 km od bazy. Nie było to łatwe zadanie, korzystaliśmy z ręcznej busoli, licznika samochodu, orientowaliśmy się na słońce i gwiazdy, ale nie wszędzie był teren płaski. Rzadko gdzie były drogi. Dokonujący „wywiadu” inżynier musiał znaleźć odpowiednio wysoko położony punkt, z którego widać było punkty sąsiednie położone w odległości 8 - 25 km. Musiał też dokonać dobrego oznakowania trasy (kopczyki z kamieni lub piasku czy puszki po ropie). Trzeba było mieć bardzo dobrą orientację w terenie, trzeba było zaprzyjaźnić się z pustynią, polubić ją, polubić jej mieszkańców. Pomiaru dokonywaliśmy dalmierzami elektromagnetycznymi MRA 2 i laserowym AGA 1. Sama praca, ustawianie instrumentu czy luster nie nastręczała większych problemów.
Nawet dziś po wielu latach od powrotu do kraju trudno pisać bez emocji. Pustynia była dla mnie wielką przygodą, wielką szkołą życia. Polubiłem ją, polubiłem ten krajobraz tak bardzo nieprzychylny człowiekowi, ale dający wspaniałe poczucie wolności. Pustynia mnie ukształtowała. Doświadczenie pustyni pomogło podjąć jeszcze większe wyzwanie jakim była samotna wyprawa dookoła świata.
Każdy podróżnik powinien mieć coś z Nomady, powinien ograniczyć swoje potrzeby do tego co naprawdę w życiu jest niezbędne, wodę, trochę jedzenia i skromny ubiór. „Każdemu człowiekowi trzeba trochę pustyni”. Z pustyni wyszedł Mojżesz, Chrystus i Mahomet.
Na granicy Iraku i Arabii Saudyjskiej z funkcjonariuszami straży granicznej obu krajów
Pomiar boku (lustra)
Pomiar boku (MRA 2)
Pustynia wiosną
Baza na pustyni
Mieszkańcy „otwartych przestrzeni”
W głębi krater po meteorycie, na pierwszym planie cmentarz beduiński
„Parowiec” i Beduini, którzy poją owce
Pomiar wilgotności powietrza
Tu stykają się granice Jordanii, Arabii Saudyjskiej i Iraku
Gdy samochód się zakopie w dnie rzeki okresowej, najlepiej przetrwać w cieniu do zachodu słońca
Jak wyjechać?
Pojenie owiec na pustyni
Poczęstunek lebanem (mleko wielbłądzie rozcieńczone wodą) w osadzie beduińskiej
Niecodzienni goście w bazie na pustyni. Osiołki wypijające wodę i zjadające piorącą się odzież
Poczęstunek – akel
Obrzezanie. Nasi pracownicy Beduini często zapraszali nas na uroczystości rodzinne
Uczta w namiocie beduińskim
W namiocie naszego pomiarowego (z prawej). W głębi część „kobieca” namiotu
Rodzina beduińska
Goście w trakcie pracy
Młoda Beduinka przy pompie z wodą
I Beduinka nieco starsza
Woda
„Wodo nie masz ani smaku, ani koloru, ani zapachu,
Nie można ciebie opisać,
Pije się Ciebie nie znając ciebie,
Jesteś niezbędna do życia, jesteś samym życiem”.
(Antoine de Saint - Exupery)
Problem wody występuje w każdym bez wyjątku krajobrazie na ziemi, ale nigdzie nie jest on tak istotny jak na pustyni.
Bez wody w temperaturze 48 stopni C można przejść ok. 10 km i przeżyć nie więcej niż dwie doby… ale pod warunkiem, że przebywa się w cieniu. Od rozgrzanych kamieni można poparzyć ciało, a 30 minut na słońcu bez żadnego okrycia głowy i bez wody może doprowadzić do odwodnienia organizmu, nieodwracalnych zmian w mózgu i śmierci. Na świecie jest zaledwie kilka pustyń gdzie nie występują żadne opady. Do takich nie należy Sahara (sahra, pustynia z arabskiego) czy pustynie Bliskiego Wschodu. Pustynia na terenie Iraku - „patelnia świata” paradoksalnie słynie z tego, że więcej ludzi utonęło w rwących nurtach rzek okresowych niż umarło z pragnienia. Jednak w tym największym na świecie zagłębiu „ciekłego złota” często woda jest droższa niż ropa naftowa. W czasie półtorarocznego pobytu na pustyni wielokrotnie doświadczałem deszczy zenitalnych, kiedy rozległe obszary położone nieco niżej zamieniały się w wielkie nieprzejezdne jeziora, ale także gdy strach zaglądał w oczy z powodu braku tego cudownego płynu. Beduini w okresie lata przez wieki wędrowali w kierunku Tygrysu i Eufratu, a zimą w czasie opadów kierowali się w kierunku El Dżazira (pustyni). Wodę na pustyni należy szukać tam gdzie rosną palmy (płytki system korzeniowy) lub w dnach vadi (rzek okresowych).Na trasie ich wędrówek znajdują się często dość obfite podziemne zbiorniki wody. Znakomicie potrafią je wykryć.
Gdy kiedyś przejeżdżałem przez Vadi w okolicy Safavije zauważyłem jak w dnie wyschniętej rzeki, przycupnęło kilku mężczyzn. Jeden z nich trzymał w ręce kamień i stukał nim w kamienne podłoże, nasłuchując jednocześnie echa dochodzącego z wnętrza ziemi. Gdy uznał, że w danym miejscu jest woda rozpoczęto kopanie. Po osiągnięciu warstwy kamieni rozpoczęto „kłucie” długimi stalowymi prętami. Nagle pręt wchodził coraz łatwiej i był mokry na końcu to znak, że cel został osiągnięty.
Uradowani ze szczęścia Beduini zaczęli tańczyć i nie pozwolili nam się oddalić nim nie wypiliśmy z nimi herbaty i zjedli hubusa!
Gdy znowu przejeżdżałem tędy kilka dni później stało już kilka dużych namiotów, ale tylko przez pewien czas…
Bowiem życie na pustyni to ciągła wędrówka w poszukiwaniu wody i paszy, gdy jej zaczyna brakować kierują się w stronę rzek.
Szukanie wody w dnie rzeki okresowej
Szukanie wody w dnie rzeki okresowej